Author

Wojtek Wilczyński

Wojtek

Pani Julio, poznanie Pani na Krakowskim Przedmieściu uważam za wspaniałe zrządzenie losu. Nie unikniemy przeznaczenia! Można planować jutro a los i tak z nas zadrwi, i napisze scenariusz po swojemu. Jestem otwarty na świat i ludzi, a szczególnie na bratnie dusze. Intuicja mi podpowiada, że Pani nią jest. Spacer ku Nowemu Światu, podczas którego wywiązał się miły i ciekawy dialog uznałem za wstęp do cennej znajomości.

(Pociąg opuścił stację Czeliabińsk. Przedział, dwóch pasażerów.)

A. Pan dokąd?
B. Nic ci do tego.
A. Pytam, bo walizka wielka, więc gdzieś daleko?
(Słychać stuk wagonów pędzących po torze)
B. Czy ja interesuję się twoim bagażem ? Mnie nie obchodzi dokąd jedziesz. Spadaj.
A. Widzi pan, ja mam tylko teczkę, a jadę do Kemerowa. I co, Panu nie wydaje się to dziwne?
Może pan z tą wielką walizą jedzie tylko na przedmieście? To byłoby zabawne.

(Przeciągły gwizd parowozu)

B. Nic ci do tego, nie zrozumiałeś!? Zostaw mnie w spokoju!
A. Mogę panu pomóc umieścić ją na półce.
B. Ręce precz od mojego bagażu!
A. Nie chcę być niemiły, ale....nie będę mógł wyjść do toalety. Pomogę panu ją podnieść.
B. Jeśli jej dotkniesz, pożałujesz! Nie jadę sam, jadę z żoną.

Pobierz całe opowiadanie:

Akt pierwszy. Scena pierwsza.
- Patrycjo, wiesz coś o Roguskich?
- Niewiele, od czasu jak trafili do izolacji w zakładzie w górach raz przekazali
tekstową wiadomość. Wtedy jeszcze funkcjonowały sms-y. Napisali, że są w
oddzielnych salkach, rzadko widują się ze sobą, tylko podczas przeglądów i to
przypadkiem. Dostają specjalne posiłki, jakąś papkę bez smaku, jak kiedyś
kosmonauci. To już cztery lata… Oni do naszej strefy nie wrócą. Po tym jak
zachorowali, są królikami doświadczalnymi. Wyleczyli ich tylko po to, żeby
wszczepić inne wirusy i eksperymentować. To mutanty, Krystian..

Pobierz całe opowiadanie:

Interior.
Góry i skały. Kamienisko bez zieleni.
Ubite wstęgi dróg między skalnymi wzgórzami. Szare odcienie brązu po sam horyzont.
Wiatr niosący tumany piasku ze skał dotkniętych erozją.
Oślepiające słońce dnia i chłód nocy.
Z rzadka rozsiane namioty, czasem chaty. Proszące ręce dzieci.
Smutek i jednostajność.
Twarze osmagane wiatrem, poorane piaskiem.
Bezlitosne, palące słońce .
Zakwefione lica starych kobiet. Oczy i zastygłe sylwetki wyglądające końca dnia.
Rozkrzyczane dzieci, stale nawołujące się i rozbiegane, szukające czegoś.
Spokój i mozół ich rodziców.

U mnie - jak w trumnie, ciasnota - ciemność, znużenie, zmęczenie, zniechęcenie, zniesmaczenie, zasmucenie i znudzenie, zdenerwowanie, zawirowanie, zobojętnienie, zubożenie, zwichrowanie, na tle pracy, pogody, urody, mody, przypadek ego do zbadania psssychiatrycznegooo, odchylenie osobowe - jesienno - zimowe, nostalgia, alergia, i hipochondria. Osowiały, stroniący od wody, nosi krzywy dziób, oczy w słup, takiego widoku nie ma nigdzie wokół, nie nadaje się na cokół, a jeszcze do tego opadło mu ego, a myślał, że te przypadki, są z sąsiedniej klatki. Mimo tego, coś w nim jest, czarny kot, wściekły pies, ta klatka jest jego, on w tej klatce żyje, rozchełstane myśli, już nawet nie pije, pozorna ogłada, myślowa zagłada, kto to przeczyta, resztę wyśni, czarna dziura mu się przyśni, i dostanie mdłości, od codziennej solidności, układności, porządności, przykładności i grzeczności, gdy więc czasem jasność myśli mózg rozświetli o poranku, padnie wreszcie kwestia, jak potworna bestia, jak chęć straszna, by przy kwaśnej zupie, wypowiedzieć, te słowa: moi mili, tak