Warszawski prokurator miał kilka słabości. Lubił spotkania z kolegami, z którymi przy brydżu spędzał całe noce, nierzadko przy alkoholu i w towarzystwie miłych pań. Na wdzięki pięknych kobiet nigdy nie pozostawał obojętny. Przystojny, pełen humoru i energii, miał wielu przyjaciół. Przez blisko dziesięć lat pełnił funkcję pierwszego prokuratora, nadzorującego przestępstwa kryminalne. Podczas służby niemal nie było dnia bez ciężkich przestępstw, zmasakrowanych ciał i innych różnego rodzaju rodzaju nieszczęść. Stolica, jak magnes, przyciąga wszystkich, nie tylko tych dobrych. Nie ma się co dziwić, że w dni wolne, bo takie czasem miewał, szukał odprężenia i rozrywki w gronie osób, które lubił.
Na przeszkodzie temu stała, jak zawsze, jego własna żona. Nie mogła znieść jego wieczornych eskapad. Sama niepracująca domatorka, spędzała czas na zakupach, gotowaniu, przed telewizorem i z książką w ręku. Bary, restauracje i kawiarnie były miejscami, które odwiedzała niechętnie. Prokurator znał jej zwyczaje i wrogi stosunek do towarzystwa, z którym zwykł się spotykać. Jednak musiał mieć jakąś rozrywkę. Żona stwarzała w domu ciężką atmosferę przez bardzo krytyczny stosunek do ludzi i świata.
– Co mam zrobić? – rozważał prokurator – by nie ominęły mnie karty z przyjaciółmi, fajne rozmowy przy piwku i wódeczce? Składanie żonie propozycji wspólnego wyjścia nie miało szans powodzenia. W ich wyniku najczęściej zostawał w domu, a znajomi mieli do niego żal z powodu zmarnowanego wieczoru. Zresztą, po co było jej cokolwiek proponować, gdy potrafiła jednym słowem zabić nawet najwspanialszą atmosferę. Sama oficjalna i zasadnicza, za brak takowych cech nieustannie go strofowała. Jego nagłych wyjść z domu nienawidziła i nie tolerowała.
Prokurator wziął się więc na sposób. Opracował bezbłędną metodę, by móc wieczorem bezkarnie wyjść i przy tym nie dać żonie szansy jakiegokolwiek sprzeciwu, unikając zarazem podejrzeń. Planując popołudniową bibkę, już dzień wcześniej sprawdzał, który spośród policjantów pełni dyżur następnego wieczoru. Znał wszystkich i... wszyscy jego znali.
Z zaprzyjaźnionym policjantem, dyżurującym następnego dnia w radiowozie w rejonie miejsca zamieszkania prokuratora, umawiał się tak:
– Zadzwonisz do mnie, do domu, o godzinie osiemnastej – tu masz numer domowego telefonu. Ja nie będę odbierać – słuchawkę podniesie żona. Pamiętaj, że dzwonisz służbowo w bardzo ważnej sprawie – tak jej powiedz, a jeśli będzie się ociągać z oddaniem mi słuchawki, możesz dodać, że wprawdzie procedura nie pozwala informować o przestępstwie, ale masz rozkaz zabrać mnie natychmiast, gdyż popełniono zabójstwo na Pradze i – z rozkazu
komendanta – nikt poza panem prokuratorem nie może poprowadzić śledztwa. Zrozumiałeś?
Aha, masz o osiemnastej stać już pod moim domem i czekać na mnie.– Tak jest, panie
prokuratorze – mówił zwykle policjant – zadzwonię z wiadomością, że wydarzyło się
przestępstwo i radiowóz czeka na pana prokuratora na dole.