Godzina 20.30. Warszawa w okowach siarczystego mrozu. W mieście sypie
gęsty
śnieg, niesiony porywistym wiatrem. Mocny akcent na pożegnanie Starego
Roku. Do północy
pozostały trzy godziny, ale do odjazdu pociągu ze Śródmieścia – zaledwie jedna.
Uczestniczę
w ostatnich przygotowaniach do Sylwestra, w którym sam nie będę brać udziału.
Mam
siedemnaście lat i dość swoich „starych”, wraz z ich towarzystwem. Znowu
zabawa
w naszym domu. Nikt rodziców nie musiał szczególnie namawiać – sami
zaproponowali
noworoczną imprezę u siebie. Stary Mokotów, duże mieszkanie, niedaleko
Łazienki
Królewskie i Belweder – chętnych nie brakowało. Który to już raz?
A niania, jak zwykle, biega po kuchni w mieszaninie zapachów: barszczu,
schabu i
ryby. Sernik i fura innych specjałów czekają już od wczoraj. Kiedy zjawi się
dwadzieścia
osób żądnych wrażeń, zabawy i atrakcji – trzeba mieć oko na wszystko.
Niedopałki,
kieliszki, talerze, sztućce lądują w nieoczekiwanych miejscach, słychać dźwięk
pękającego
szkła.
I toasty – ale… tych nie chcę już wysłuchiwać, czas nagli.
Jadę przecież pod Błonie, na „sylwka” do Przyjaciela. Robi się późno, czas
pędzić
na dworzec. Biegnę po schodach do góry, mijam kino Moskwa i jestem na
Puławskiej, na
przystanku. Czas ucieka szybko. Nie przyjeżdża żaden tramwaj, nie ma
autobusów. Patrzę na
zegarek – pociąg mam za piętnaście minut. Już wiem, że nie zdążę. Kiedy
docieram na
dworzec, elektryczny do Sochaczewa dawno już odszedł. Nie wiem,
czy czekać na następny, bo będzie dopiero za pół godziny. Do dziesiątej pozostał
kwadrans.
Rzecz w tym, że jadę tam pierwszy raz, nie znam adresu, telefonu. Skąd
miałbym
zadzwonić, gdy w automacie jakiś wandal urwał słuchawkę, a w drugim panuje
głucha cisza.
Umówiliśmy się, że ktoś będzie na mnie czekać na stacji. Jak zobaczą, że nie
wysiadam
z pociągu, który przyjeżdża przed dziesiątą – pomyślą, że już nie przyjadę. Na
samą myśl
o powrocie na Mokotów przechodzą mnie ciarki. A pod Błoniem czeka na mnie,
przystojnego
chłopaka z Warszawy, stęskniona dziewczyna. Hanię wcześniej widziałem jeden
raz,
sympatyczna czarnulka, krewna mojego Przyjaciela. Wtedy zaiskrzyło, więc co
– mam ją
zawieść?