Author

Wojtek Wilczyński

Najlepiej nie za wiele. Wtedy nie będzie rozczarowań i smutku. Ale cóż,
wiemy doskonale, że taka postawa jest sprzeczna z ludzką naturą, bo jedyne co
człowiek ma naprawdę własnego - to życie, i pragnąłby wieść je jak najlepiej. To
„najlepiej” w zależności od wielu endo i egzoczynników jest inne u każdego z
nas. I, co ważne, zmienia się wraz z upływem czasu.
Co nas odmienia ? Praca, dom, najbliżsi, znajomi i obcy - których reakcje
i zachowania mogą nas natchnąć, albo przygnębić. Właściwie wszystko, co nas
otacza, kształtuje nasze życie: zdrowie, pasje - mniej lub bardziej udane -
charakter i cechy osobiste, nasze korzenie, wykształcenie, środowisko, w jakim
żyjemy.

W 1985 roku, podczas rozmowy ze swoim serdecznym przyjacielem, ryskim architektem Janisem Pipursem stwierdził, że chciałby mieć jakąś szczególną pamiątkę z pobytu w Rydze. Janis po krótkim namyśle zaproponował, by odwiedzili małżeństwo wykładowców Łotewskiej Akademii Sztuk Pięknych, z którymi on i Lielda serdecznie się przyjaźnią. Państwo Bumanis zaprosili ich do siebie, do pracowni na ryskim Starym Mieście. Podczas miłego spotkania dowiedział się, że Aija, pani domu, często wystawia swoje prace za granicą. Ostatnio miała duży wernisaż w Japonii.

Nocleg w hotelu Mińsk. Delegaci z Polski zmierzali do pokojów wskazanych przez recepcję. Nieśli swoje siermiężne walizki, których postęp technologiczny, wolno następujący w socjalizmie, nie zdążył wyposażyć w kółeczka. Ich przyjazd, skład delegacji i ranga jej uczestników były od dawna znane hotelowi. Niczego nie zostawiono przypadkowi. Delegatów umieszczono ich w hotelu według harmonogramu sporządzonego przez oficera KGB (Komitiet Gosudarstwiennoj Biezopasnosti) – zgodnie z rangą, w apartamentach lub dwuosobowych pokojach.
Oficer otrzymał odpowiednie wytyczne z moskiewskiej centrali na Łubiance.

Romek należał do organizacji harcerskiej w szkole, w której już przed drugą
wojną
światową istniały tradycje skautingu. Wyjazd na obóz był jego pierwszym
samodzielnym
pobytem poza domem. Mimo, że był dobrze zżyty ze swoim zastępem, ta
eskapada wiązała
się dla niego z dużym przeżyciem. Od dwóch lat służył w zastępie złożonym z
sześciu
chłopców.
Od Tadka – zastępowego, Jacka i Romka zależała cała atmosfera i relacje w
grupie.

W roku 2004 Bartek, wówczas szesnastolatek, często spotykał się z kolegami w kawiarni Mercers przy ulicy Chmielnej. Wraz z grupką przyjaciół stali się stałymi jej bywalcami, dobrze znanymi obsłudze. Wpadali do kawiarni co najmniej trzy razy w tygodniu.
Nie przeszkadzało im, że przesiadywali tam ludzie w różnym wieku, o różnych poglądach i czasem nieco podejrzanym wyglądzie. Siadali w swoim gronie i zwykle przy ulubionym stoliku. Zaobserwowali, że oprócz nich w kawiarni przesiaduje starszy pan, o którym mówili „Dziadek”. Od czasu do czasu podchodził on do gości i trzymając w ręku pudło z szachami, proponował partyjkę. Stawka, którą oferował, wahała się od dziesięciu do piętnastu złotych, w zależności od statusu gościa – wieku i wyglądu.