Tag

Najpopularniejsze

Część pierwsza

Już było po wszystkim. Ustał stukot kół powozów na wybrukowanym
podjeździe pałacu. Przed jego frontem ucichło rżenie koni i gwar rozmów.
Zamknięto potężną bramę wjazdową a zgrzyt zatrzaskiwanych zamków był
ostatnim donośnym dźwiękiem, który rozległ się wśród zapadających
ciemności. Gaszono po kolei światła, najpierw w alejach parku, następnie te
bliżej pałacu, na wjeździe i przy wejściu. W końcu nastała zupełna cisza.
Kilkanaście breków i coupe stało w powozowni, albowiem część uczestników
ceremonii i stypy udała się na nocleg do zawczasu przygotowanych sypialni.
Hol i schody wiodące do pokojów na piętrze oświetlało chybocące światło
niewielu świec, które pozostawiono na czas wietrzenia.

Polak, warszawianin z Mokotowa, porucznik z baonu Zośka, po upadku powstania warszawskiego znalazł się na robotach w Norymberdze. Ciężko pracował na kolei. Był listopad 1944 roku. Hitlerowskie Niemcy były w odwrocie na wszystkich frontach. Więźniom oflagu Niemcy przestali wydawać posiłki. Sami otrzymywali niewielkie racje żywnościowe i to nieregularnie.
Było późne popołudnie, gdy nastąpiło coś, co rozbudziło w nim wiarę i nadzieję. O tym, co zdarzyło się pewnego listopadowego zmierzchu opowiedział tak:

Część pierwsza

Szedł ulicą w kierunku śródmieścia, gdy zadzwoniła jego komórka. To Luc
Berton.
Zatrzymał się i odebrał połączenie, mimo hałasu wywołanego gwarem rozmów,
różnymi
odgłosami i warkotem silników. Zgiełk potęgowali kierowcy aut stojących na
zakorkowanej
ulicy, walczący klaksonami o wolną drogę.
- Cześć Luc! I co?
- Yves, słuchaj, cholernie się cieszę, wszystko załatwione, masz u nas angaż
od października! – usłyszał uradowany głos Luca.
- Super, dzięki przyjacielu – odpowiedział Yves i po chwili dodał:
- Spróbuję poszukać locum, zamierzam przyjechać dwa tygodnie wcześniej.

Na lotnisko w Zurychu przyjechała najtańszą taksówką Airport Taxi, na trzy godziny przed wylotem. Na co dzień unikała podróżowania taksówkami, które w żadnym innym mieście na świecie nie są tak drogie jak w Zurychu. Za kurs z centrum zapłaciła pięćdziesiąt franków. Nie było czego żałować, miasto po południu mogło zakorkować się w jednej chwili. Klaus chciał odprawić ją przez internet, ale nie zgodziła się. Tak dawno już nie latała, dręczył ją stres. A jeśli coś będzie nie tak? Zdecydowała się na odprawę na terminalu. Na stanowisku check-in, będzie mogła zamienić z pracownikami dwa słowa. Może będzie miała jakieś pytania? Na wielkiej tablicy elektronicznej znalazła swój lot, nazwę i numer rejsu – planowany start o 12.45. Odprawę do Marsylii uruchomiono na dwie godziny przed odlotem. Było wcześnie, kolejka była mała. Poczuła się spokojniejsza, gdy transporter zabrał dużą walizkę i z boarding pass podążyła dalej, ciągnąc za sobą oznakowaną podręczną walizeczkę.

Część pierwsza

Literatura i muzyka – Valldemossa

Na Majorkę przylatujemy z Elżbietą wiosną 2015. Nie ma jeszcze upału. Wokół świeża zieleń i kwiaty, błękit nieba i gładka toń morskiej wody. Wypożyczonym autem ruszamy w najdalsze zakątki wyspy. Mam kłopot z używaniem mechanicznej skrzyni biegów, od lat jeżdżę Citroenem 5 i automat robi to za mnie. Po godzinie przywykam, również do nieoczekiwanej opcji wyciszania pracy silnika. Napęd fiata stojącego na światłach sam przycicha, a ja … usiłuję go uruchomić. W aucie jest nas czwórka, także Grażyna i Grzegorz. Zwiedzamy jaskinie, w których odbywają się koncerty i wiele innych uroczych zakątków. Ale o tym napiszę w późniejszym reportażu.