Category

O miłości i zdradzie

Część pierwsza

Już było po wszystkim. Ustał stukot kół powozów na wybrukowanym
podjeździe pałacu. Przed jego frontem ucichło rżenie koni i gwar rozmów.
Zamknięto potężną bramę wjazdową a zgrzyt zatrzaskiwanych zamków był
ostatnim donośnym dźwiękiem, który rozległ się wśród zapadających
ciemności. Gaszono po kolei światła, najpierw w alejach parku, następnie te
bliżej pałacu, na wjeździe i przy wejściu. W końcu nastała zupełna cisza.
Kilkanaście breków i coupe stało w powozowni, albowiem część uczestników
ceremonii i stypy udała się na nocleg do zawczasu przygotowanych sypialni.
Hol i schody wiodące do pokojów na piętrze oświetlało chybocące światło
niewielu świec, które pozostawiono na czas wietrzenia.

Część pierwsza

Gabrysia szła ścieżką udeptaną wśród ruin. Zwały gruzów przypominały
o domach, które przed wojną stały wzdłuż ulicy. Okupant podpalił je i wysadził.
Tu i ówdzie ostały się partery i to właśnie ich użytkowanie było pierwszymi
oznakami ludzkiego hartu i woli przetrwania. Sklepik wśród zgliszcz, dokąd
zmierzała na zakupy był tego dobrym przykładem. Nocą docierały do miasta
chłopskie wozy z ziemniakami, chlebem, masłem, mlekiem, śmietaną, serem,
jajkami, kurami, świńskim mięsem. Bez zaopatrzenia ze wsi nie przeżylibyśmy
tej apokalipsy – pomyślała. Fragmenty samotnych ścian sterczały ku niebu
odsłaniając dawne szczegóły z życia mieszkańców posesji. Wysoko, w pokoju,
którego już nie było, wisiał przekrzywiony portret młodej pary.

Klucz zgrzytnął w zamku, po czym otworzyły się drzwi i stanął w nich Piotr
Siergiejewicz
– wszedł do sieni cały obsypany śniegiem, w kurtce sztywnej od syberyjskiego
mrozu,
futrzanej czapie, szerokich, czarnych spodniach, walonkach i od razu zawołał:
- Natalia!! Nataaaszaaa!!
- A ty gdzie? Wróciłem, miła, przyjdź do mnie, natychmiast!
- Czego się drzesz?? – odpowiedziała z kuchni.
- Już idę, idę, zaraz, zaraz, …. ziemniaki przebierałam, ręce mam brudne!
- Jak ja się za tobą stęskniłem, nawet sobie nie wyobrażasz. Godzinę brnę od
stacji po śniegu, w końcu jestem. No zobacz, co ci przywiozłem!

Część pierwsza

Szedł ulicą w kierunku śródmieścia, gdy zadzwoniła jego komórka. To Luc
Berton.
Zatrzymał się i odebrał połączenie, mimo hałasu wywołanego gwarem rozmów,
różnymi
odgłosami i warkotem silników. Zgiełk potęgowali kierowcy aut stojących na
zakorkowanej
ulicy, walczący klaksonami o wolną drogę.
- Cześć Luc! I co?
- Yves, słuchaj, cholernie się cieszę, wszystko załatwione, masz u nas angaż
od października! – usłyszał uradowany głos Luca.
- Super, dzięki przyjacielu – odpowiedział Yves i po chwili dodał:
- Spróbuję poszukać locum, zamierzam przyjechać dwa tygodnie wcześniej.

Część pierwsza

Początek września był cudowny. Nie dało się zauważyć wyraźnych oznak nadchodzącej jesieni. Słońce grzało jak w środku lata, a szczyty gór pyszniły się dumnie na tle błękitnego nieba. Wciąż żywa zieleń porastała hale, stoki i łąki Kotliny Kłodzkiej. Grupa liczyła dwanaście osób. Wszyscy byli studentami z Krakowa. Nie chcieli zmarnować ostatnich tygodni przed rozpoczęciem roku akademickiego. Włóczęgę po pubach i dyskotekach zostawili innym. Michał, główny organizator i przewodnik z licencją, wywiesił swoje ogłoszenie o wycieczce w połowie sierpnia, na tablicy uczelnianej w holu głównym. Towarzyszyła mu lista dla zainteresowanych licząca dwanaście miejsc. Następnego dnia po południu
była już całkowicie zapełniona. Kolejni chętni dopisywali się poniżej w nadziei na czyjąś rezygnację lub decyzję
o powiększeniu liczby uczestników.