Author

Wojtek Wilczyński

Czasem zastanawiam się nad definicją odwagi. A właściwie nie czasem. Myślę o tym bardzo często. Nie jest łatwo zanalizować siebie samego, tak do głębi, by móc przewidzieć własną reakcję w ekstremalnej sytuacji. Są w życiu chwile, gdy stajemy przed zagrożeniem bezpieczeństwa własnego, swoich bliskich, osób obcych. Zadaję sobie pytanie – jak bym się zachował? Dam się ponieść nieszczęściu czy stawię czoła zagrożeniu? I od czego zależeć będzie moja reakcja? Czy zachowanie zimnej krwi wynika z silnej psychiki, czy wyłącznie konkretnych okoliczności i reakcji emocjonalnej, stanu ducha w tym konkretnym momencie?

Część pierwsza

Już było po wszystkim. Ustał stukot kół powozów na wybrukowanym
podjeździe pałacu. Przed jego frontem ucichło rżenie koni i gwar rozmów.
Zamknięto potężną bramę wjazdową a zgrzyt zatrzaskiwanych zamków był
ostatnim donośnym dźwiękiem, który rozległ się wśród zapadających
ciemności. Gaszono po kolei światła, najpierw w alejach parku, następnie te
bliżej pałacu, na wjeździe i przy wejściu. W końcu nastała zupełna cisza.
Kilkanaście breków i coupe stało w powozowni, albowiem część uczestników
ceremonii i stypy udała się na nocleg do zawczasu przygotowanych sypialni.
Hol i schody wiodące do pokojów na piętrze oświetlało chybocące światło
niewielu świec, które pozostawiono na czas wietrzenia.

Część pierwsza

Gabrysia szła ścieżką udeptaną wśród ruin. Zwały gruzów przypominały
o domach, które przed wojną stały wzdłuż ulicy. Okupant podpalił je i wysadził.
Tu i ówdzie ostały się partery i to właśnie ich użytkowanie było pierwszymi
oznakami ludzkiego hartu i woli przetrwania. Sklepik wśród zgliszcz, dokąd
zmierzała na zakupy był tego dobrym przykładem. Nocą docierały do miasta
chłopskie wozy z ziemniakami, chlebem, masłem, mlekiem, śmietaną, serem,
jajkami, kurami, świńskim mięsem. Bez zaopatrzenia ze wsi nie przeżylibyśmy
tej apokalipsy – pomyślała. Fragmenty samotnych ścian sterczały ku niebu
odsłaniając dawne szczegóły z życia mieszkańców posesji. Wysoko, w pokoju,
którego już nie było, wisiał przekrzywiony portret młodej pary.

Jesień
Przywiane podmuchem wiatru,
dotknęło ziemi,
lekko i z niedowierzaniem.
Czy to tu ?— zapytało cichutko.
- Tak, tak! - odpowiedziały drzewa
radosnym szumem liści,
osłonimy cię, ochronimy...
Deszcz umył je i napoił.
Wrastało w miejsce swych narodzin,
coraz śmielej, z bezbronną ufnością.
W głąb, wszerz, w nieustannie słabnącym słońcu.
- Spiesz się, spiesz ,
czas twojej próby nadchodzi -
szeptały drzewa.
Widziało drżenie ich gałęzi
w pierwszych porywach chłodu.
Trwało przytulone do ziemi,
nieświadome nadziei przetrwania.

Najlepiej nie za wiele. Wtedy nie będzie rozczarowań i smutku. Ale cóż,
wiemy doskonale, że taka postawa jest sprzeczna z ludzką naturą, bo jedyne co
człowiek ma naprawdę własnego - to życie, i pragnąłby wieść je jak najlepiej. To
„najlepiej” w zależności od wielu endo i egzoczynników jest inne u każdego z
nas. I, co ważne, zmienia się wraz z upływem czasu.
Co nas odmienia ? Praca, dom, najbliżsi, znajomi i obcy - których reakcje
i zachowania mogą nas natchnąć, albo przygnębić. Właściwie wszystko, co nas
otacza, kształtuje nasze życie: zdrowie, pasje - mniej lub bardziej udane -
charakter i cechy osobiste, nasze korzenie, wykształcenie, środowisko, w jakim
żyjemy.